"OSTATNIA SPOWIEDŹ" TO KOLEJNA KSIĄŻKA, która niedawno bardzo szybko wspięła się na szczyt bestsellerów. W internecie wrze od zachwytów i pozytywnych opinii. Gdy tylko dostałam propozycję zrecenzowania tej książki od razu się zgodziłam. Bo może nie przepadam za tego typu literaturą, ale musiałam się sama przekonać skąd tyle dobrych recenzji!
Poznajemy dwóch głównych bohaterów: Bradina Rothfelda i Ally Hanningan. Dziewczyna to siedemnastolatka uwikłana przez swoją matkę w związek z mężczyzną, którego nie kocha. Uwielbia fotografować i pragnie wyrwać się z "klatki" stworzonej przez jej rodzinę. Chłopak to słynny wokalista Bitter Grace. Na jego widok wszystkie dziewczyny piszczą z zachwytu i próbują rzucić mu się na szyję. Wydaje się, że już wszyscy o nim wiedzą, ale zaskoczeniem się okazuje Ally, którą spotkał pewnej nocy na lotnisku. Tam rozpoczynają rozmowę, która może trwała zaledwie kilka godzin, ale znacznie się do siebie w tym czasie zbliżyli. Bradin nic nie mówi o swojej karierze, chociaż wciąż wątpi, czy aby dziewczyna nie udaje, że go nie rozpoznaje. Gdy nadchodzi czas rozstania wydaje się, że ci bohaterowie już nigdy się nie spotkają. Nie mogą, bo czują, że coś zbliża ich do siebie coraz bardziej, a żadno z nich nie może się teraz zakochać.
Nie przepadam za takimi powieściami. Gdy na początku czytałam opis wydawało mi się, że to będzie mdłe i bez wyrazu, bo czy to nie brzmi znajomo? Jednak bardzo podobał mi się styl pisania Niny Reichter. Dużym plusem dla autorki było także ukazanie uczuć, które targały bohaterami. Wydawali się bardziej żywi i realni. Jeżeli chodzi o ich skomplikowany "związek" (ciężko to nim nazwać), to z jednej strony podobało mi się to, że nie od razu byli razem i nie było wielkiego: i żyli długo i szczęśliwie. Z drugiej strony już mnie denerwował fakt, że gdy tylko przez chwilę byli ze sobą szczęśliwi, to za chwilę coś się psuło. Jakby przez chociaż jeden dzień nie mogli się tylko cieszyć. Obawiam się też jeszcze jednej rzeczy - powstający "trójkącik", który jak dla mnie jest oklepany.
Wiem, narzekam, ale uwierzcie mi, że i tak książka zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie. Na początku wręcz nie mogłam się od niej oderwać. Byłam zachwycona, jak autorka wykreowała te postacie oraz opisała wszystkie towarzyszące im emocje.
Podsumowując, książka zrobiła na mnie dobre wrażenie, biorąc pod uwagę, że nie przepadam za takimi powieściami! Chętnie przeczytam drugą część.
„[...]Czasami w życiu dokonujesz wyborów i ja dokonałam, chociaż nie
chcę się zastanawiać, czy ten jest właściwy.
– Przecież to jest twoje życie – zmarszczył brwi, wpatrując się ostro w
jej profil.
Oparła ręce na zgiętych kolanach.
– To trochę tak, jakbyś nakręcił pozytywkę, Bradin. Nie możesz jej
zatrzymać, bo zgrzytnie i wyda nieprzyjemny dźwięk. Moje życie to jeden
długi nieprzyjemny dźwięk. Lecz inni mówią, że to, co teraz mam, zagra
płynnie do końca. Więc chyba muszę doczekać do melodii.”*
*fragm. "Ostatnia piosenka"